Z głową w chmurach

Z kina wyszedłem jakieś trzy godziny temu. Ledwo co obejrzany film osiada teraz we mnie. Zauroczył mnie kompletnie. Wciągnął i trzyma. I to mocno. Nie często mi się to zdarza. Szczerze mówiąc nie pamiętam, kiedy ostatni raz tak zachwycił mnie film. Tak jak nie pamiętam kiedy ostatni raz już w trakcie oglądania wiedziałem, że muszę obejrzeć go jeszcze raz. Nie miałbym nic przeciwko temu, by obejrzeć go jeszcze raz już teraz.
Niecałe trzy godziny. Tyle trwa najnowsze dzieło braci Wachowskich i Toma Tykwera. „Atlas chmur”. Kilka z pozoru oderwanych od siebie w każdy możliwy sposób historii. Rozrzuconych w czasie i przestrzeni. Wymieszanych na ekranie w nieprzewidywalny sposób. Można tu znaleźć i kino sensacyjne z lat 70-tych, współczesną angielską komedię, twarde science-fiction, melodramat, fantasy i kino podróżnicze. Twórcy miotają widzem między technokratycznym i styranizowanym przez korporacje światem przyszłości, hawajską wyspą niedobitków Apokalipsy, współczesną Anglią, żaglowcem płynącym po XIX-wiecznym Pacyfiku, ulicami San Francisco z lat 70-tych i Szkocją z lat 30-tych. Proste, czasem ocierające się o banał, opowieści. Każdą z nich z łatwością daje się opowiedzieć a jednak nie da się opowiedzieć tego filmu. Trzeba go zobaczyć. Trzeba zobaczyć jak można spleść i połączyć ze sobą losy prawnika, nizebyt udolnego wydawcy, dziennikarki czy kompozytora. Trzeba zobaczyć jak każde z tych opowiadań pokazuje jak nasze wybory, decyzje wpływają nie tylko na świat tu i teraz ale także na pokolenia, które dopiero nadejdą. Pokolenia, które nawet nie będą świadome naszego istnienia a co dopiero podjętych przez nas decyzji. Może i jesteśmy tylko kropelkami wody, wszak ocean składa się z milardów takich kropli. To zdanie z filmu. Bardzo mądre. I jedno z wielu przekazów tego filmu. Do mnie najbardziej trafił nieco inny przekaz tego filmu. Czasem potrzebna jest zmiana. Zmiana nas, zmiana reguł. Czasem trzeba wyrwać się z ram narzuconych przez otoczenie. Może nam się wydawać, że zmieniamy tylko siebie. Z rzadka mamy świadomość, że zmiana jest globalna nawet jeśli tylko drobna z pozoru.

Film urzeka nie tylko przesłaniem. Urzeka także realizacją. Bez wątpienia pierwsze skrzypce grają Hale Berry i Tom Hanks. Muszę przyznać, że o ile Hanks jest perfekcyjnie wiarygodny w każdym wcieleniu, to Hale Berry niestety troszeczke odstaje. Naprawdę minimalnie ale jednak. Być może, że to uboczny efekt perfekcjonizmu Toma Hanksa. Wbrew temu co pokazują zwiastuny, nie są to jedyni aktorzy w tym filmie. Doskonałe kreacje stworzył Hugo Weaving. W roli starego Georgie jest po prostu genialny. W pamięć wryła mi się taka scena: na pierwszym planie Tom Hanks – wyraźna, ostra twarz wypełniająca prawą część ekranu; resztę ekranu wypełnia rozmyta twarz starego Georgie. I to właśnie na nim skupia się uwaga widza. Na nim i jego głosie. Hanks staje się tłem. Znakomite kreacje stworzył również Jim Broadbent. Świetnie sobie radzi i jako upierdliwy kompozytor i wydawca – nieudacznik. Na uwagę zasługuje znakomita rola Doony Bae. Błyszczy, co prawda, tylko w jednej z historii ale jak! Podobnie błyszczy Ben Whishaw odtwarzając autora symfonii „Atlas chmur” – Roberta Frobishera. Swoje pięć minut ma i Hugh Grant. James D’Arcy może nie rzuca się jakoś w oczy jednak to co zrobili z nim charakteryzatorzy zasługuje na pełne uznanie. Właśnie! Charakteryzacja. Niesamowite jest uczucie gdy patrzymy na jedną z postaci i nagle dociera do nas kto ją gra. Wredna pielęgniarka z domu opieki odgrywana jest przez mężczyznę. Nie zdradzę przez kogo ale dość dobrze to widać. Wspomniany wyżej James D’Arcy już nie musi się zastanawiać jak będzie wyglądał w wieku lat 60+. Wystarczy, że obejrzy „Atlas chmur”. A jego przemiana w Archiwistę jest po prostu majstersztykiem.
Co jeszcze? Hmm… Język. Sposób mówienia. Różne epoki wymuszają różny język. Oczywiste, prawda? W filmach dość często się o tym zapomina. Zwłaszcza w filmach sf. Tu nie zapomniano o tym. Zachary, mieszkaniec wioski powstałej gdy cała cywilizacja legła w gruzach i zdążyła już porosnąć mchem, mówi superprostym angielskim, momentami przypominającym język dziecka. Spróbujcie posłuchać jego rozmowy z Meronym. Aż szkoda, że tłumaczenie tego nijak nie oddało.

Pewnie jest jeszcze milion rzeczy, które dałoby się powiedzieć o tym filmie. I z czasem pewnie je wszystkie ogarnę. Z czasem i z każdym kolejnym seansem. A może zawsze zostanie dla mnie jakąś zagadką? Jestem pewien, że za każdym razem odnajdę swoją głowę w zupełnie nowej chmurze

Leave a Reply